MOJA CIĄŻOWA HISTORIA – czyli o psychoterapii, jodze i pracy z emocjami

Wszystko zaczęło się od posta na instagramie, w którym w dzień matki napisałam: „Wcale nie było dla mnie oczywiste, że chcę mieć dzieci – do tej decyzji dojrzewałam bardzo długo i nawet poświęciłam temu spory kawałek swojej psychoterapii”.

Posypały się od Was wiadomości z prośbą o rozwinięcie tematu. Wiele z Was pisało że ma podobne rozterki. Prosiłyście o opisanie tego jak sprawdziła się psychoterapia i jak radziłam sobie w ciąży z ciałem i emocjami oraz jakie miejsce miała w tym joga.
Oto kawałek MOJEJ historii (i specjalnie piszę to dużymi literami – każda z nas ma bowiem swoją i nic nie przystaje 1:1).

O psychoterapii

Dobra psychoterapia to w ogromnej mierze nauka samoobserwacji, wsłuchiwania się w sygnały płynące z ciała, umiejętność identyfikowania i nazywania pojawiających się emocji lub przyglądania się swoim myślom z perspektywy takiego obiektywnego, życzliwego(!) obserwatora.

Temat ewentualnej ciąży nie był powodem dla którego poszłam na psychoterapię – raczej przewijał się gdzieś „po drodze”. W pewnym momencie wyłapałam, że kiedy pojawia się temat dzieci, ja go urywam i mówię „nie chcę mieć dzieci, bo kocham swoje obecne życie”, ale w moim ciele pojawiają się napięcie i chęć szybkiego zakończenia tematu.

Zaczęłam się temu przyglądać z pomocą psychoterapeutki. Okazało się, że noszę w sobie bardzo dużo przekonań o tym, że ciąża to koniec życia, atrakcyjności, młodości, że demoluje ciało, ogranicza wolność, wprowadza do życia matki strach o życie i zdrowie jej dziecka, „upupia” w relacji z ojcem dziecka (bo jeśli coś nie wyjdzie i się rozstaniecie to i tak na zawsze jesteście połączeni)… Było tego sporo.

Nagle z jakiegoś pobocznego tematu, który – jak mi się zdawało – mam totalnie ogarnięty i poukładany (bo przecież „mam fajne życie i po prostu nie chcę nic zmieniać”), posiadanie dzieci stało się na kilka sesji z psychoterapeutką Tematem przez duże T.

To było dużo pracy mojej i terapeutki, żeby oddzielić przysłowiowe ziarna od plew, czyli wyłowić które z tych obaw i przekonań są moje i mają uzasadnienie w rzeczywistości, a które przejęłam na przykład z narracji swoich przodkiń: mamy, ciotek, babć, prababć…

Nie bez znaczenia był też fakt, że jestem w związku z fantastycznym, samoświadomym wspierającym i ogromnie cierpliwym mężczyzną. Mój mąż od początku, właściwie od pierwszej randki, dawał mi jasno do zrozumienia że chciałby wziąć ze mną ślub i mieć dziecko. Znajomi się śmieją, ze kropla drąży skałę i systematycznie zmieniam swoje przekonania pod jego wpływem, ale myślę, że na jakimś-tam nieświadomym poziomie celowo wybrałam sobie partnera, dla którego temat budowania rodziny jest istotny – mimo że wówczas deklarowałam że o żadnej formalizacji związku, a już na pewno o żadnych dzieciach nie będzie w ogóle nigdy mowy…

Dojrzenie do ślubu, a potem ciąży było moją świadomą decyzją, ale nie spłynęło na mnie nagle jak ciepły letni deszcz, tylko było efektem świadomej pracy, samoobserwacji i podjęcia rękawicy do stanięcia „nago w prawdzie” (nie muszę mówić jak to bywa trudne…).

Jestem przekonana, że w podejmowaniu tej decyzji i w tym, że terapia poszła tak sprawnie pomogła mi joga. Regularna praktyka zaowocowała pogłębieniem świadomości ciała oraz tego jak ciało łączy się z oddechem i emocjami. I to nie jest żadne ezo-abrakadabra, tylko neuropsychologia.
Joga dała mi narzędzia do samoobserwacji i stworzyła przestrzeń na pytania: Jak się czuję? Co czuję? Czego potrzebuję?
To z kolei  stało się dla mnie punktem wyjścia do pracy nad sobą, do odkrywania pewnych prawidłowości, do identyfikowania i nazywania swoich emocji, stanów, napięć, ograniczeń*.

*(Piszę tu oczywiście o takiej jodze jakiej ja uczę i w jakiej dobroczynne działanie wierzę jako psycholożka. Jednocześnie warto pamiętać, że współczesna joga ma wiele twarzy i możemy również zredukować ją do ćwiczeń akrobatycznych – wiele osób tak wybiera, bo akurat tego w danym momencie potrzebuje. Chce zrobić szpagat, a nie przyglądać się sobie. I to jest ok!)

To jest moja historia. Każdy ma swoją i swoje powody. Nie uważam, że macierzyństwo to przeznaczenie wszystkich kobiet i wyznacznik ostatecznego szczęścia. Równie dobrze można by było włożyć kij w mrowisko i zapytać dziewczyn, które nie wyobrażają sobie życia bez dzieci, dlaczego to dla nich takie ważne? Czy sobie czegoś w ten sposób nie próbują załatwić…? Chyba dwie najbardziej przerażające odpowiedzi jakie usłyszałam od znajomych w odpowiedzi na pytanie dlaczego chcą być matkami to:
„Żeby ktoś mnie w końcu bezwarunkowo kochał” oraz
„Żeby ktoś się mną opiekował na starość
(i to również przyczyniło się do tego, że przez lata utwierdzałam się w przekonaniu, że posiadanie dzieci to nic dobrego, skoro kryje się za tym taka motywacja).

Przyglądanie się sobie i zadawanie pytań wymaga oczywiście pewnej odwagi i gotowości do wyjścia naprzeciw temu, co się pojawi w odpowiedzi. Oraz wsparcia – dlatego głęboko wierzę, że pomoc psychoterapeuty jest tutaj nieoceniona.

O ciele w ciąży

Zanim zaszłam w ciążę nie wiedziałam, że istnieje takie pojęcie jak „ciążowy glow”, które oznacza mniej więcej tyle, że przyszła mama promienieje i nawet jeśli jeszcze nie widać brzuszka, to otoczenie czuje że coś jest inaczej.

Kilka razy spotkał mnie taki komplement i pomyślałam, że to znakomita nazwa dla praktyki jogi zaprojektowanej z myślą o przyszłych mamach, które chcą poczuć się dobrze w swoim ciele i zaprzyjaźnić się z nim. Bo wiadomo – każda z nas jest inna i różnie znosimy ciążę… i czasem żeby się z tym swoim „nowym” ciałem zaprzyjaźnić, trzeba wykonać pewną świadomą pracę.

Matka natura nie obdarowała większości z nas genetyką filigranowej trenerki fitness (albo filigranowej yoga-babe), u której tylko delikatnie urośnie brzuszek, a tydzień po porodzie wróci do dawnej figury. Raczej puchniemy, tyjemy, a ze względu na hormony mogą pojawić się mało seksowne dolegliwości jak żylaki, wzdęcia, zaparcia, celulit czy rozstępy.

Przez świadomą pracę rozumiem to, że każda z nas, jeśli się trochę postara, może wynieść z okresu ciąży poczucie, że jej ciało zrobiło coś niesamowitego: stało się domem dla nowego życia, które w dodatku rośnie i formuje się – niemal dosłownie – z krwi i kości przyszłej mamy.

To przekonanie: że warto poświęcić czas na budowanie relacji zaufania z własnym ciałem, stało się dla mnie motorem do stworzenia całego Kursu Jogi w Ciąży, o którym lubię myśleć, że to moje drugie dziecko.  Nadrzędnym celem, jaki mi przyświecał było wsparcie przyszłych mam w pielęgnowaniu wspierającego sposobu myślenia o ciąży: pełnego wdzięczności, wiary w to, że wszystko będzie dobrze i dziecko rośnie w najlepszych możliwych warunkach. Jako psycholog wiem, że hasło „szczęśliwa mama – szczęśliwe dziecko” nie jest pustym frazesem. Ciągły stres i napięcie mamy oddziałuje na dziecko i nie służy ciąży.

Dlatego tutaj, cała na biało, wjeżdża joga, czyli wspierający ruch, harmonizujące praktyki oddechowe i przede wszystkim relaks, czyli umiejętność rozluźniania się w ciele i w głowie.

Lęk

I na koniec jeszcze chciałabym poświęcić trochę miejsca tej emocji, która wyjątkowo mocno wysuwa się w ciąży na pierwszy plan i – jeśli z nią nic nie zrobimy – może zdominować całe 9 miesięcy, lub nawet resztę życia.

Wiele matek mówiło mi o lęku. Który pojawia się dość niespodziewanie, wraz z wiadomością, że w naszym brzuchu rośnie (oczekiwane) życie i przyjmuje różne formy.

To lęk przed poronieniem, lęk przed wadami płodu, lęk przed zmianami w ciele i w życiu, lęk przed porodem, przed bezsilnością, lęk przed tym, że zrobimy coś „źle”…

Wiem o nim, bo sama go czasem doświadczam, bo piszą mi o tym przyszłe mamy, bo czytam książki, w którym czasem się o nim wspomina.

To zbyt krótki wpis, żebym mogła w pełni rozwinąć temat, jednak chciałabym napisać Ci, że o ile to normalne, że czasem doświadczasz tych wszystkich ciężkich emocji, to nie jesteś na nie skazana przez cały czas trwania ciąży. Jeśli czujesz się nimi zmęczona i wyczerpana – warto pomyśleć o psychoterapii.

A ja chciałabym podzielić się z Tobą jednym, prostym narzędziem, które przez całą ciążę działa dla mnie jak kompas – wycisza, uspokaja i przypomina o tym, na co mam wpływ, a na co zupełnie nie.

Tym narzędziem jest medytacja (lub nawet mogłybyśmy nazwać ją małą modlitwą)

Układam się lub siadam wygodnie i wyobrażam sobie, ze jestem częścią cudu Przyrody: jedną, małą komórką wielkiego organizmu, wielkiej Tajemnicy. Dziękuję za to, że dane mi jest doświadczać cudu życia i przekazania go dalej.

Proszę wszystkie Wspierające Siły o opiekę i żeby wszystko ułożyło się w zgodzie z Najwyższym Dobrem moim, dziecka i wszystkich istot. Jednocześnie zobowiązuję się jak najlepiej zadbać o to, na co mam wpływ: o swoje ciało, dobre jedzenie, odpoczynek, wspierający ruch i dostrzeganie dobra w świecie oraz pielęgnowanie wdzięczności.

W ten sposób zaczynam i kończę każdy dzień.

Pamiętaj, że masz większy wpływ na swoje zdrowie i samopoczucie, niż Ci się wydaje – nawet jeśli nie masz nad wszystkim kontroli i uczysz się poddawać rzece życia.

POWIĄZANE ARTYKUŁY

Facebook
Twitter
LinkedIn
Email