#masełko – jak obrazowo go nazywam – to stan przyjemnego rozluźnienia. Dbanie o regularne wchodzenie w stan relaksu, to jednak nie tylko kwestia przyjemności, ale podstawowy warunek naszego zdrowia i budowania odporności na stres. I to wcale nie jest takie trudne! Ale najpierw – trochę przewrotnie pomówmy o… zmrożonym kawałku masła, czyli o napięciach.
Jak tworzą się napięcia w ciele?
Napięcia w ciele mogą tworzyć się pod wpływem różnych czynników: zarówno fizycznych, jak i emocjonalnych.
Czasem źródłem problemu jest jakiś nieprawidłowy wzorzec ruchowy (bo na przykład nauczyliśmy się stać, siedzieć, schylać w jakiś niekorzystny dla ciała sposób, który ciągle nieświadomie powtarzamy i w ten sposób ciało napina się, żeby kompensować to, co nam nie służy.
Do przewlekłych napięć przyczyniają się też wady postawy – tu łączę się myślami ze wszystkimi garbuskami, bo sama żyję ze sporą skoliozą…
Bardzo dużo przeciążeń jest też statycznych – przez to, że zastygamy w jakiejś pozycji na długi, długi czas, np przy biurku albo z telefonem w ręku – skupiamy się na zadaniach do wykonania i tracimy poczucie ciała. Każdy kto się po dłuższym czasie “ocknął” i zorientował, że ma lodowato zimne stopy, niemożliwie zmarszczone brwi, zaciśnięte zęby tak że aż bolą, albo ścierpła mu noga, wie o czy mówię :)).
Równie często powodem napięć w ciele jest stres i duże napięcie psychiczne: kiedy musimy radzić sobie z natłokiem obowiązków, mamy presję czasu, atmosfera w pracy lub w domu nie sprzyja relaksowi, albo musimy maskować emocje i robić tzw. “dobrą minę do złej gry” albo “poker face w negocjacjach biznesowych”.
Z połączenia napięć fizycznych i emocjonalnych pod koniec dnia czujemy się często sztywni, zmrożeni, a jednocześnie ogromnie zmęczeni. W takiej sytuacji marzymy o tym, żeby się rzucić na kanapę i odpocząć. Rzadko przychodzi nam do głowy, że najlepszym sposobem na poradzenie sobie z tym napięciowym zmęczeniem będzie dobry ruch. Tymczasem to właśnie RUCH jest najkrótszą drogą do #masełka.
Na czym polega „masełko” w ciele i co trzeba zrobić, żeby przejść w ten stan?
Masełko – jak obrazowo go nazywam – to stan przyjemnego rozluźnienia, które dajemy sobie sami – w wyniku świadomej pracy z ciałem i oddechem – a co za tym idzie – ze swoim układem nerwowym (w odróżnieniu od chwilowego, często pozornego i kosztownego dla organizmu “rozluźnienia” uzyskanego dzięki używkom).
To stan w którym czujemy, że w ciele jest dużo miękkości, przestrzeni (zwłaszcza w tych kumulujących napięcie miejscach, jak miednica, barki, przepona, dolne plecy, żuchwa, wewnętrzne partie ud…), więcej miejsca na oddech, ciepłe dłonie i stopy.
Z perspektywy funkcjonowania naszego układu nerwowego, “masełko” to aktywacja przywspółczulnej gałęzi autonomicznego układu nerwowego, czyli przełączenie organizmu w tryb regeneracji, zdrowienia, lepszego trawienia i przyswajania substancji odżywczych, procesów naprawczych, syntezy kolagenu, lepszego funkcjonowania układu odpornościowego (jeśli interesuje Cię temat autonomicznego układu nerwowego i stresu koniecznie przeczytaj wpis Układ Nerwowy Dla Początkujących)
Oczywiście z pomocą może przyjść nam tutaj joga – pod warunkiem, że sekwencja i oddech są zaprojektowane właśnie pod kątem rozluźniania i kończy się relaksacją.
Idealnie byłoby też zakończyć dzień relaksem, kiedy już leżymy w łóżku (na przykład przebiegam świadomością przez kolejne obszary ciała, dziękuję im za dobrą robotę i polecam im rozluźnić się i odpuścić – to superproste i superskuteczne nie tylko w regulowaniu stanów napięcia i stresu, ale też m.in. wydzielania hormonów).
Dlaczego akurat teraz tak bardzo potrzebujemy tego „masełka”?
Tak naprawde potrzebujemy go zawsze. I w przeszłości, nasze ciało, funkcjonujące w zgodzie z rytmem przyrody potrafiło go sobie w swojej mądrości zapewnić – w stan “masełka” nasi przodkowie wchodzili we wszystkich momentach odpoczynku i zwolnienia – to był czas po zachodzie słońca (kiedy nie było prądu), czas po obsiewaniu pól i po żniwach.
Warto zwrócić uwagę na to, że jeszcze całkiem niedawno – z perspektywy istnienia naszego gatunku – okresy rytmu/pulsowania od aktywności do odpoczynku były nieodłączną częścią naszego funkcjonowania.
Dopiero od czasu wynalezienia maszyny parowej i powszechnego dostępu do energii elektrycznej, a co za tym idzie nieograniczonego światła po zmroku, zaczęliśmy się przestawiać w tryb ciągłej pracy i wraz z rozwojem elektroniki, internetu robi się coraz gorzej (w sensie coraz trudniej nie pracować i nie mieć z tego powodu wyrzutów sumienia) .
Obecnie nierzadko zdarza się, że pracujemy 24/7 – w czasie pandemii wielu z nas dosłownie zabrało pracę i naukę do domu. Ponadto telefony i internet sprzyjają temu, żeby sprawdzać wieczorami przysłowiową pocztę, albo śledzić zagrażające wiadomości ze świata (bo dużo lepiej klika się to, co zagrażające więc jest tego w mediach odpowiednio więcej, niż wiadomości optymistycznych). Zasypiamy i głową jesteśmy w pracy. Żyjemy w ciągłym pobudzeniu, w trybie walki-ucieczki i nie potrafimy lub nie chcemy odpuścić i wyłączyć się. Tymczasem im bardziej nakręceni, napięci, zapracowani i zmęczeni jesteśmy, tym gorzej funkcjonujemy – cierpi na tym nasza uwaga, koncentracja, ale też zdolność empatii oraz odporność tak teraz potrzebna…