O ZMĘCZENIU… czyli kiedy powiedzieć sobie: “stop!”, a kiedy się zmobilizować

Zmęczenie. Brak siły, brak chęci, niemoc, wyczerpanie… bardzo łatwo określić nam objawy tego stanu. Czy jednak to, co czujemy po 8 godzinach papierkowej roboty i po intensywnym wysiłku fizycznym  to na pewno to samo uczucie? Kiedy weźmiemy zmęczenie pod lupę, okazuje się, że to wcale nie taka prosta sprawa – ma ono bowiem więcej, niż tylko jedno oblicze.

Na zajęciach, które prowadzę bardzo często powtarza się następujący scenariusz: na starcie uczniowie skarżą się na zmęczenie po całodziennym siedzeniu za biurkiem. Twierdzą, że nie mają siły, czują się ociężali i jedyne o czym marzą to długa sesja relaksacyjna. Na zakończenie zaś te same osoby mówią zaskoczone: „Nie spodziewałem się, że mam w sobie tyle energii! Chcę jeszcze!”.

Jak to wyjaśnić..?

Nasze ciało ma naturalną potrzebę ruchu, którą w procesie socjalizacji uczymy się stopniowo odsuwać na bok. Pomaga nam to sprostać wyzwaniom, jakie stawia przed nami codzienność. Spójrzmy na dzieci: są niemal bez przerwy w ruchu, kierują się impulsami, od razu wyrażając to, co się pojawia. W miarę dorastania, w wieku szkolnym nabywamy i ćwiczymy umiejętność kontroli: coraz lepiej idzie nam skupianie się na lekcji i tłumienie impulsów do ruchu.

Jednak wszyscy uczniowie z utęsknieniem wyczekują regularnych przerw, podczas których mogą „porzucić głowę” i oddać się beztroskiej zabawie. Traktują swobodny ruch jako nagrodę.

Im starsi jesteśmy, tym nasze przerwy stają się coraz rzadsze i krótsze – coraz bardziej skupiamy się na problemach do rozwiązania, a coraz mniej na potrzebach ciała. Prymat w naszym życiu zaczyna przejmować głowa, czyli procesy myślenia, planowania i analizowania. Ruch i związane z nim „schodzenie do ciała” zaczyna być dla nas uciążliwym obowiązkiem.

Prawdopodobnie każdy z nas zasiedział się kiedyś przy komputerze albo z książką, nie zwracając uwagi na fakt, że oczy szczypią, stopy zrobiły się lodowate, a plecy okropnie się napięły.

Gdzie byliśmy, kiedy ciało wołało o ruch? Dlaczego zauważyliśmy potrzebę zmiany pozycji dopiero, gdy pojawił się dyskomfort, napięcie lub zmęczenie?

Ten nie do końca świadomy proces odcinania się od sygnałów płynących z ciała jest ceną jaką płacimy za skuteczność oraz wydajność w nauce i w pracy (przynajmniej do czasu, kiedy ciało się nie zbuntuje…).

Tłumienie naturalnej potrzeby ruchu i wyrażania – mimo, że nieświadome – kosztuje nas mnóstwo energii. Naturalną konsekwencją takiego stanu rzeczy jest zmęczenie, które pojawia się na skutek „ bycia w głowie” i długotrwałego ignorowania głosu ciała. Wraz z choreoterapeutką Anią Dymarczyk, na określenie tego typu zmęczenia użyłyśmy słowa: ZASTÓJ (to samo określenie używane jest również w Tradycyjnej Medycynie Chińskiej)

Dlaczego?

Bo w przypadku zmęczenia zastojowego energia w naszym ciele przypomina zarastający staw, w którym stoi woda. Kiedy stworzymy warunki przepływu, w naszym bagienku stopniowo pojawi się coraz więcej życia, ruchu i tlenu. To właśnie z takim procesem rozpraszania zastojów mam najczęściej do czynienia na prowadzonych przez siebie zajęciach. Wraz z przejściem „z głowy” do ciała i poruszenia nim pojawia się uczucie zadowolenia, ciepła, wolności i miękkości.

Miejsce zastoju zajmuje ZMĘCZENIE Z RUCHU. W odróżnieniu od poprzedniego, ten rodzaj zmęczenia lubimy niemal wszyscy. Kiedy ciało jest dotlenione, a mięśnie tak spracowane, że same się rozluźniają, kiedy śpimy jak kamień, kiedy potrafimy czerpać przyjemność nawet z zakwasów, kiedy zaczynamy jak dzieci cieszyć się z posiadania ciała… Jesteśmy wykończeni, ale szczęśliwi. I wtedy najczęściej zadajemy sobie pytanie: Czemu ja to robię tak rzadko?!. Obiecujemy sobie ruszać się częściej, a potem… wracamy „do głowy” i starych nawyków.

Dlaczego to takie skomplikowane?!

Zmienianie nawyków kształtowanych i utrwalanych przez całe lata wcale nie jest takie proste – nawet jeśli nowy nawyk uwieńczony jest przyjemnością. Kiedy nasza ścieżka do ciała zarosła chwastami i trudno ją odnaleźć, a ścieżka do głowy jest szerokim i wydeptanym traktem, nie ma co się dziwić, że działając na automatycznym pilocie wybieramy tę najczęściej uczęszczaną. Wydeptywanie nowej wymaga od nas dyscypliny i konieczności systematycznego doprowadzania się do porządku.

Jeśli jednak uznasz, że mimo trudności warto wkroczyć na tę powrotną drogę do własnego ciała – mam dla Ciebie kilka prostych wskazówek:

1. Nigdy nie jest za późno– niezależnie od tego ile masz lat i w jakiej jesteś kondycji, dopóki twoje serce bije, a płuca pracują, możesz przypomnieć sobie jak to jest cieszyć się byciem w ciele. Argumenty takie jak „dla mnie już jest za późno” są słabą wymówką.

2. Daj sobie 15 minut – pierwsze minuty poruszania naszego zastoju to nic przyjemnego. Kiedy czujesz, że po kilku godzinach pracy umysłowej, ruch to ostatnia rzecz na jaką masz teraz siłę i ochotę – daj sobie kwadrans. Porusz ciałem tak, żeby serce zaczęło szybciej bić: szybki spacer, żywiołowy taniec, sesja ćwiczeń. Jeśli po 15 minutach poczujesz przypływ energii, to daj sobie więcej ruchu! A jeśli spłynie na Ciebie jeszcze większe zmęczenie – weź kąpiel, wymasuj się szorstką rękawicą i odpocznij w przyjemny sposób (nie przed komputerem!). To prosta i niezawodna recepta.

3. Porzuć rozmach, postaw na regularność – nie narzucaj sobie zbyt dużo na początek. Jeśli teraz wcale się nie ruszasz, to nie wyznaczaj sobie celu w postaci godziny biegania przed śniadaniem oraz 3 godzin wieczornej gimnastyki. Zamiast tego postaw na przyjemność i stwórz sobie krótki, codzienny rytuał dla ciała: spacer, masaż stóp, taniec do ulubionej muzyki, sesja przyjemnych ćwiczeń. Niech to będzie Twój wyjątkowy czas – celebruj go bez względu na pogodę, ilość pracy i niecierpiące-zwłoki-okoliczności.

POWIĄZANE ARTYKUŁY

Facebook
Twitter
LinkedIn
Email